piątek, 30 sierpnia 2013

August food diary

Aby zdążyć przed wrześniem umieszczam mój sierpniowy dziennik "spożywczy" ...... (uprzedzam, będzie sporo zdjęć !!!). Ten miesiąc, niestety prawie już ubiegły, również był pyszny. To za sprawą dużej ilości polskich smakołyków prosto z drzewa lub krzaka (mam na myśli oczywiście owoce - morele, śliwki, gruszki, maliny, jeżyny i warzywa - pomidory, cukinie). Znów oglądając te zdjęcia - zwłaszcza z lodami, mam przysłowiowego "gula", dlatego że lato nieubłaganie dobiega końca, a wskazuje na to pogoda i to chłodne powietrze, przyprawiające mnie o gęsią skórkę. 

Wybaczcie, że tak pomstuję na wrzesień (choć w zasadzie lubię te złote, magiczne liście), jednak przypominają mi o długiej, ciemnej i przeciągającej się zimie. 

No, ale tymczasem "stoliczku nakryj się" 

Zaczynamy od tych upalnych dni

Oszronione Somersby - co tu komentować ..... :)


 Sobotni relax na tarasie


 Carte D'Or Creme Brulee - nie powaliły mnie na kolana, jak wersja wiśniowa. Te kawałki  cukru zbyt trzeszczały pod zębami.


Moje ulubione mini pomidorki z działki, do tego rukola również własnej produkcji.


Maliny, także z samodzielnej uprawy wykorzystujemy głównie na soki, ale robię też koktajle i jak widać wypieki - muffiny.


Talerz owocowy - tzw. owocowy jeż :)


Fasolowe kotlety, bardzo je polubiłam.


 Kurczak curry - niebawem przepis


Izraelskie śniadanie na obiad - przepis już był


 Francuska tarta warzywna - przepis niebawem



 No i na koniec jedna z moich ulubionych przekąsek - ser pleśniowy z orzechami, przegryzany gruszką i bagietką. Lubię sery łączyć z owocami, najbardziej właśnie z gruszką oraz winogronami. Polecam!



Co ciekawego u Was ?????

niedziela, 25 sierpnia 2013

August photo mix

Nie mogę uwierzyć, że już za tydzień wrzesień !!! Za pasem czai się jesień, zatem mam trochę czasu aby mentalnie się na nią przygotować. W niewytłumaczalny dla mnie sposób w tym roku trudno mi się z tym pogodzić, choć powoli staram się przyzwyczaić do chłodnych dni, dłuższych wieczorów i żółtych liści. Przedsmak miałam w tym tygodniu, bo pogoda się nieco popsuła, a w powietrzu prawie namacalnie czuć było jesień.

Jak popatrzyłam na moje zdjęcia wstecz, nie mogę uwierzyć że jeszcze tak niedawno cieszyłam się gorącymi dniami.

Jestem debiutującym przedsiębiorcą :) Mimo wielu przeszkód i minusów, tego lata poznałam wiele plusów samozatrudnienia, a mianowicie to, że mogę sama gospodarować swoim czasem i miejscem wykonywania pracy, dlatego udało się zagnieździć na słonecznym tarasie i złapać nieco słońca :P




Popołudniami czytałam książki i gazetki.

Z mojego miasta startował etap Tour de Pologne. 





Koty kryły się w cieniu ......



W tym roku wyhodowałam pachnący groszek w imponującej ilości. Uwielbiam jego słodki, mocny zapach.


Było też grillowanie nad jeziorem 


I wspomniany ostatni tydzień, w deszczowe popołudnie z przyjemnością czytałam pierwszą część Millennium Stiega Larssona, mam nadzieję że uda się przeczytać pozostałe dwie części, bo książka była super.


Koty wypoczywały (a jakże ...!!!)


kudłate łapki 

i reszta Gniewka



Na koniec moje skromne sierpniowe zakupy kosmetyczne, no szału nie było, ale ze wszystkimi produktami się polubiłam.


A jak Wasze nastroje przedjesienne ?????

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Shakshuka z czarnymi oliwkami

Czasu mało i nie zapowiada się więcej, wręcz przeciwnie !!! Jednak na małe eksperymenty kulinarne jeszcze udaje się wyskrobać kilka chwil, zresztą będąc typowym łakomczuchem nie potrafiłabym z nich zrezygnować :)

Na wstępie warto wspomnieć, czym jest shakshouka ( czy shakshuka). Jest to danie, którego bazą jest sos z pomidorów, chili, cebuli, na który wbija się jajka. Po uduszeniu całości na patelni mamy jajka sadzone na musie pomidorowo - warzywnym. Shaksuka jest typowym izraelskim posiłkiem śniadaniowym, jednak danie ma korzenie tunezyjskie, występuje też w Maroku, Libanie. 

Przepis tu podany zaczerpnęłam z książki kucharskiej "Oliwki" Avner Laskin. Wykonanie jednak zostało nieco zmodyfikowane :).


Składniki:

1 średnia cebula, ja dorzuciłam jeszcze 1 czerwoną,
1 średnia czerwona papryka,
2 ząbki czosnku (ja dałam 3),
puszka pomidorów (ja dałam 4 średnie pomidory świeże z ściągniętą skórką),
łyżka słodkiej papryki w proszku,
pół łyżeczki pieprzu kajeńskiego (lub chili),
łyżeczka soli (może być 1,5 łyżeczki),
pół szklanki pokrojonych, czarnych oliwek bez pestek),
4 jajka,
garść świeżych ziół (bazylia, oregano, cząber),
oliwa do smarzenia

Przygotowanie

Pokrojona w kostkę cebulę oraz paprykę dusimy do miękkości na oliwie, dodajemy następnie pokrojone pomidory, czosnek oraz przyprawy. Całość dalej dusimy, aż do odparowania soku z pomidorów i zgęstnienia sosu. Wrzucamy na koniec oliwki. Na taki sos wbijamy jajka, zmniejszamy ogień, przykrywamy pokrywką naczynie i czekamy aż jajka się zetną (tak by żółtko było płynne - jak zwykłe sadzone). 



Można sos podzielić na 4 części i jeśli mamy takie mini patelnie lub inne garnuszki to dla każdej osoby możemy osobno przygotować porcję. Najlepiej smakuje z świeżym chlebem lub bagietką, można też pokroić trochę sera feta. MMMMMM


Wykonanie bardzo proste, możliwość dodawania innych ulubionych warzyw lub serów pozwala na urozmaicenie i szukanie własnego, ulubionego zestawienia. Jak pisałam wcześniej shakshuka to izraleskie danie śniadaniowe, moim zdaniem całkiem sycące, doskonałe na zimę, by się rozgrzać, na kaca, by się wzmocnić, ale uważam że z powodzeniem może pełnić rolę obiadu, kolacji lub przystawki - jak kto woli :).

Smacznego!!!!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Moi ulubieńcy lipca

Moja aktywność tutaj spadła znacznie, ale wiadomo obowiązki, obowiązki (trzymajcie kciuki, aby moje projekty zawodowe się powiodły, bo zapowiada się ciekawie :). 
Zrezygnowałam z posta "śmieciowego", bo mało tego było i szkoda się rozpisywać, za to dziś wrzucam moich kosmetycznych faworytów. Spośród najczęściej używanych produktów wybrałam te, które stosuję z przyjemnością, a jeśli nawet jest ona mniejsza z różnych względów, to efekty jakie daje kosmetyk są super, ale o tym dalej ....

1. Odżywczy żel pod prysznic Dove - mleczko migdałowe z hibiskusem


O moim nawróceniu na żele z Dove pisałam tu. Przez ostatnie upały i konieczność częstszego odświeżania, żele schodzą w większych niż zazwyczaj ilościach, dlatego latem kupuję większe butelki (500 ml), do tego zostałam wierna Dove. Mus zachęcił mnie na tyle, że gdy się skończył ponownie wybrałam produkt tej firmy, jednak w rzadszym wydaniu (ale równie treściwym) i w innym wariancie zapachowym. Widzę, że mam już prawie połowę butli za sobą i stwierdzam, że i z żelami Dove się polubiłam. Mają gęstą, kremową konsystencję i co ważne mojej skóry nie ściągają, ani nie wysuszają. Czasem nakładam żelu więcej i wcieram w ciało ręką, bez użycia myjki, nie stojąc bezpośrednio pod prysznicem. Po chwili taką emulsję spłukuję. W gorące dni, czy wieczory mogę wtedy spokojnie zrezygnować z balsamu. Co do zapachu, to mimo jego intensywności, a nawet ciężkości polubiłam go. Po spłukaniu czuć go na ciele, ale w bardziej subtelnej nucie. Chciałam inny, bardziej owocowy zapach, jednak jak się zdecydowałam na zakup, to podczas promocji w Rossmannie wybór był już mocno ograniczony i to o wersje, które miałam akurat na oku. No cóż, następnym razem, bo to nie koniec prysznicowania z Dove :)

2. Sun Shimmer Skin Tint Body Bronzer - Rimmel 


Samoopalacz oraz brązer w jednym. Kupiłam go za jakieś grosze na allegro wraz z kredką Revlon, o której pisałam w poprzednim poście. Muszę stwierdzić, że to ciekawy kosmetyk, u nas w Polsce można dostać go w wersji bez samoopalacza (jeśli się nie mylę). Jego zadanie polega na nadaniu skórze efektu ładnej zdrowej opalenizny zaraz po nałożeniu. Natomiast poza efektem brązera, utrwala opaleniznę już nabytą, zaś jeśli jej nie ma stopniowo opala bez słońca - jak typowy samoopalacz. Efekt brązera ułatwia równomierność w nakładaniu produktu i uniknięciu smug i placków przy efekcie samoopalającym. O ile efekt samoopalacza widzę średnio, bo mam cały czas brązowe od słońca nogi (może rzeczywiście kosmetyk opaleniznę nieco pogłębia i podtrzymuje) to zadanie brązujące jest rewelacyjne. Kosmetyk ma postać brązowej, rzadkawej i nieco zwarzonej emulsji, pełnej migocących drobinek. Nogi po wsmarowaniu wyglądają obłędnie, a to zasługa właśnie tej całej masy drobinek rozświetlających, które ładnie wtapiają się w skórę i wcale nie wyglądają bazarkowo, czy dyskotekowo. WOW !!! Podoba mi się to bardziej od rajstop w sprayu, które są jednak bardziej dyskretne. Produkt ma jednak minusy (dokładnie trzy) - 1. nieprzyjemny i typowy dla samoopalaczy zapach (neutralizuję go mieszając Rimmela ze zwykłym balsamem). Na szczęście w trakcie noszenia zapach nie przeszkadza i jest przytłumiony balsamem, ale w kontakcie z wodą, nie powiem ...... jest lekka męka, bo mam wrażenie że smrodek się nasila i jest taki niemalże "metaliczny". 2. Po aplikacji trudno się go zmywa z rąk - od wcierania rękawicą, wolę mieszanie z balsamem, wtedy nie ma kłopotu z pozbyciem się go z dłoni. 3. Lekko brudzi ubrania (trzeba solidną godzinę odczekać - zgodnie z instrukcją., aby nie popaprać jasnych ciuchów, niestety i po wyznaczonym czasie zdarza mu się zostawić pomarańczowy nalot). 
Poradziłam sobie na tyle z minusami, by mocno zakochać się w efekcie jaki daje Rimmel :)

3. Sunbrella Krem do twarzy z filtrem 50 - Dermedic
4. Dezodorant antyperspiracyjny w kremie - Isana


O kremie pisałam tu. Dodam tylko, że świetnie spisuje się nie tylko na plażę, ale i w normalnym, codziennym użyciu. Niestety wszelkie kremy nie mają w ogóle faktora, albo jest on bardzo niski. Weszłam w nawyk chronienia twarzy od szkodliwego działania słońca, bo i po co ma się przedwcześnie starzeć, dlatego nakładam ten krem jako bazowy, następnie stosuję zwykły nawilżający i jest jak najbardziej ok. 

Dezodorant Isany natomiast kupiłam za jakieś 2 lub 3 zł - oczywiście cena na papap. Bardzo mi on odpowiada, jest lekki, nie podrażnia, co przy częstej depilacji latem jest bardzo ważne. Ma delikatny, mydlany zapach, który po nałożeniu jest mało wyczuwalny. Razem z Blokerem z Ziaji chronią mnie w 90 %, co w takie upały jest wielkim sukcesem :)

5. Kolorówka


Sweet pink :) Potwierdzam, że lakier z Deborah jest super wytrzymały, po ostatnich ekscesach stwierdzam, że daje radę do 7 dni, z lekkimi otarciami na końcówkach. Do tego ładnie kryje przy jednej warstwie, nie stosuję na niego topu, jedynie migocący i pachnący Revlon - tu. Moje ulubione zestawienie tego lata. Dalej w klimacie różowym - recenzja pomadki Maybelline była ostatnio.

Matujący brązer z Catrice
także nadal aktualny (wcześniej tu). Ładnie podkreśla kości policzkowe, bez koloru pomarańczy. Całkiem przyzwoicie się trzyma. Kiepsko się nakłada jedynie na krem tonujący z Alterry (coraz bardziej go nie lubię - Alterry znaczy się). Ślicznie wygląda po delikatnym muśnięciu go rozświetlaczem z Zary ze zdjęcia poniżej (tak tak z tej ubraniowej Zary .... :P). Rozświetlacz a raczej rozświetlacze z Zary (mam dwie mieszanki) kupiłam lata temu w Birmingham na wyprzedaży letniej za symbolicznego funta. Służą mi już długo i są bardzo wydajne.


Znacie coś z moich ulubieńców, może macie innych godnych polecenia, chętnie się dowiem !!!