środa, 29 października 2014

Wpis po bardzo długiej przerwie - Jesienne Bieszczady

Zacznę od szczerych przeprosin, że tak długo mnie tu nie było. Niestety, albo i stety ostatnie miesiące były i nadal będą dla mnie dość intensywne, udało mi się jednak zakończyć pewne sprawy, dodatkowo nadeszły chłody i jesienno - zimowy mrok, co spowodowało mój powrót. 

taaak, a po krótkim intro zasypię Was zdjęciami - jeśli jeszcze ktoś tu przypadkiem zagląda!

Mimo napiętego grafiku, udało się spełnić jedno z moich drobnych marzeń - wyjechać w Bieszczady jesienią. Był to tylko i aż weekend, ale wszystko dzięki sprawnej organizacji zostało dopięte na ostatni guzik, a pogody lepszej wymarzyć sobie nie było można. Nocleg jakimś cudem udało mi się znaleźć w Ustrzykach Górnych w schronisku Kremenaros w pokoju wieloosobowym (pełen lans). Co tam luksusów może nie było, ale ludzie spali na korytarzu, więc pokój z portretem Piłsudskiego na ścianie zostanie mi długo w pamięci :P i to na równi z apartamentem w wypasionym hotelu.

W sobotę była wczesna pobudka, śniadanko, pogawędki przy papierosku i szybka decyzja wymuszona realiami, żeby złapać stopa do Wetliny, skąd czekała nas wędrówka przez Połoninę Wetlińską do Brzegów, potem ponowne wejście, tym razem na Połoninę Caryńską i zejście tuż za naszym schroniskiem. 

Trasa zaczęła się tak:


Szlak zaczął się zaraz za słynną "Chatą Wędrowca". Nie muszę dodawać, że kolory i cała okolica były magiczne.

Po podejściu w górę w lesie, czekało spotkanie z połoniną, szeleszczącą trawami i z wiatrem który głowę potrafił urwać, ale mi sprawił tak ogromną radość, że się prawie popłakałam - no dobra był śmiech po łzy!!!! Na początku z powodu przetaczających się chmur, wszystko wyglądało nieco posępnie ....


 a potem Połonina Wetlińska w słońcu 



boskim słońcu




No i na sam koniec schronisko "Chatka Puchatka" i dzikie tłumy, które trzeba było ominąć i zjeść śniadanko na uboczu, za to z jakim widokiem :). Niestety zapomniałam czapki, miałam za to chustę, którą na Turka omotałam na głowie.


 Najlepsze śniadanie ever - koleżanka uparła się, że weźmie ze sobą urodzinowe wino, dotarło z nami na Połoninę Caryńską i tam zostało spożyte (pokażę dokładnie gdzie później), szynka świąteczna wróciła z nami :P


Tak jak wspominałam wcześniej po zejściu do Brzegów, czekało nas kolejne podejście na Caryńską i przyznam się, że był to spory wysiłek, ale wiedziałam że będzie jeszcze lepiej i było!

Połonina Caryńska



Turek odpoczywa



To był "ten" moment - wiatr hulał, słońce świeciło, przed nami te wspaniałości, zostało sporo czasu na zejście do schroniska ... "ten" moment oznaczał odkorkowanie winiacza, delektowanie się nim i pełen relaks! Czułam się jak Pani świata hahah i dziękowałam za to, że mogę tam być. Zabrzmiało strasznie tandetnie, ale to była jedna z piękniejszych chwil w moim życiu i wielka ekstaza.


Po zejściu do schroniska zjadłam naleśniki z serem i borówkami, wypiłam piwo i posłuchałam trochę bieszczadzkich piosenek w stylu Starego, Dobrego Małżeństwa, za którym normalnie nie przepadam i po trochu był przedmiotem moich kpin, ale w tych okolicznościach jakoś zdzierżyłam :).

A w niedzielę miał być tylko krótki spacer, a skończyło się na morderczym podejściu na Małą Rawkę, po którym padłam jak kłoda i zasnęłam po zjedzeniu żelków.


Po tym drobnym spacerku, obiad w mojej upragnionej Chacie Wędrowca.




I do domu ..... . Wyjazd był genialny, a klimat Bieszczad taki, że ehhhhh ... nie chciało się wracać. Byłam wcześniej w Bieszczadach, ale dopiero jesienią poznałam i doceniłam ich potencjał i niesamowity urok, na który składa się wszystko, między innymi ludzie. Zauważyłam, że panuje tam taka otwarta, hipsterska atmosfera, bez tego typowego, zakopiańskiego lansu. Nikt nie ma problemu, żeby podejść do stolika i porozmawiać z obcymi sobie ludźmi.

Zdecydowanie chcę tam wrócić. Chcę więcej :)